Tim Cook był niedawno gościem podcastu Sway, prowadzonego przez Karę Swisher z The New York Times. Jednym z tematów poruszonych w rozmowie była możliwość głosowania za pomocą smartfonów. Wypowiedź prezesa Apple na ten temat skrytykował Frank LaRose - sekretarz stanu Ohio.

Cook twierdzi, że rząd powinien dążyć do zwiększenia frekwencji wyborczej do 90% lub więcej (w wyborach prezydenckich w 2020 roku wynosiła ona około 67%, co było najwyższym wynikiem od ponad 100 lat). Jego zdaniem proces głosowania w USA jest obecnie zbyt skomplikowany i powinien zostać zastąpiony prostszym rozwiązaniem wykorzystującym nowoczesną technologię. Głosowanie z wykorzystaniem smartfonów byłoby jego zdaniem właśnie takim uproszczeniem, mogącym zachęcić więcej osób do brania udziału w wyborach. Dodał też, że skoro ufamy technologii w takich kwestiach jak bankowość i zdrowie, czas najwyższy by zaufać jej również w kwestii wyborów.

LaRose powiedział w wywiadzie dla Fox News, że Cook zapewne miał dobre intencje, ale jego pomysły są po prostu niedorzeczne. Określił to jako kolejny przykład sytuacji, w której przedstawicielowi tzw. elit wydaje się, że znalazł proste rozwiązanie skomplikowanego problemu. Sekretarz stanu zwrócił uwagę, że głosowanie za pomocą smartfonów wymagałoby z jednej strony wynalezienia niezawodnego sposobu na potwierdzenie tożsamości osoby a z drugiej zaś całkowitego odcięcia samego głosu od głosującego, tak by nie istniał później sposób na wyśledzenie, kto na kogo głosował. Kolejnym wskazanym przez niego problemem jest kwestia zaufania społeczeństwa, które może podchodzić sceptycznie do nowego, niesprawdzonego systemu i przez to zrezygnować z głosowania, doprowadzając w efekcie do zmniejszenia frekwencji wyborczej. Zauważył on też, że obecny system jest bezpieczny właśnie dzięki odcięciu go od technologii, gdyż w razie jakichkolwiek niejasności czy problemów po każdym głosie zostaje namacalny ślad w postaci kart do głosowania, które można powtórnie przeliczyć.

Źródła: Fox Business, Business Insider, 9to5Mac