Gdy w 2009 roku kupowałem swojego pierwszego iPhone'a, rynek gier dla systemu iOS dopiero raczkował. W sklepie App Store, który istniał zaledwie od roku, dominowały wówczas niskobudżetowe, często wręcz amatorskie produkcje oraz mniej lub bardziej udane podróbki konsolowych hitów. Co ciekawe, spora część z nich wymagała od graczy tylko jednorazowej opłaty, gdyż w tamtych latach właśnie taki model dystrybucji wydawał się najbardziej oczywisty dla deweloperów. Dopiero później odkryli oni, że mogą zarabiać więcej, oferując graczom „darmowe” gry z różnego rodzaju mikropłatnościami. Tego typu produkcje, które obecnie stanowią zdecydowanie większą część katalogu sklepu App Store, przez wielu graczy uważane są za symbol wszystkiego, co najgorsze w grach mobilnych. Nie dziwi więc, że gdy Apple zapowiedziało nową usługę abonamentową, oferującą nieograniczony dostęp do całkiem sporego katalogu ekskluzywnych gier typu premium, bez żadnych reklam i mikropłatności, wiele osób z miejsca zaczęło traktować ją jako panaceum na wszelkie problemy tej branży i zwiastun powrotu do starych dobrych czasów, gdy wszystko było lepsze i prostsze.

Osobiście zaliczam się do grona osób, które od samego początku podchodziły do pomysłu Apple Arcade z rezerwą i pewną dozą sceptycyzmu. O ile uważam, że z punktu widzenia użytkownika jest to świetna oferta, której naprawdę warto dać szansę, o tyle patrząc na to z nieco szerszej perspektywy, dostrzegam w niej wiele wad i problemów, które z czasem mogą narastać i stawać się coraz bardziej odczuwalne. Daleko mi więc do upatrywania w Apple Arcade rozwiązania wszystkich problemów rynku gier mobilnych. Wprost przeciwnie - ostatnio coraz częściej wydaje mi się, że usługa ta może mu bardziej zaszkodzić, niż pomóc.

Wychować sobie klienta

Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad bardzo drastycznie zmienił się sposób, w jaki ludzie postrzegają płacenie za szeroko pojęte dobra kultury. Jeszcze stosunkowo niedawno wydawanie pieniędzy na muzykę, filmy czy gry było czymś całkowicie normalnym. Nawet jeśli ktoś decydował się na zakup nielegalnej kopii u pirata, wiązało się to z jakimiś wydatkami. Wraz z upowszechnieniem się dostępu do internetu wiele osób, zwłaszcza młodych, zachłysnęło się jednak urokami niemal nieograniczonego i bezpłatnego (a przy tym rzecz jasna nielegalnego) dostępu do wszystkich tych rzeczy. Sytuacja ta zmusiła wydawców do szukania innych form zarabiania na kulturze. Efektem są właśnie m.in. wszelkiej maści serwisy streamingowe, subskrypcje i „darmowe” gry oferujące tony mikropłatności.

Temat tych zmian poruszył niedawno publicznie Shigeru Miyamoto – twórca takich kultowych gier jak „Mario Bros.”, „Donkey Kong” i „The Legend of Zelda”. W trakcie swojego wystąpienia na konferencji CEDEC powiedział on, iż w interesie deweloperów jest starać się, by wychować graczy na nowo i ponownie nauczyć ich, że lepiej jest płacić za dobre produkty, niż wybierać darmowe alternatywy, przyczyniające się do ciągłego obniżania standardów całej branży. Wprawdzie ostatnia gra dla iOS wydana przez Nintendo, czyli przepełnione mikropłatnościami „Mario Kart Tour”, wyraźnie wskazuje na to, że jego macierzysta firma nie do końca zgadza się z tą tezą, jednak nie zmienia to faktu, że ma on sporo racji. Na szczęście od jakiegoś czasu widać wyraźnie, że pogląd ten staje się coraz popularniejszy zarówno wśród twórców gier mobilnych, jak i graczy. Ci pierwsi coraz chętniej publikują w App Store gry typu premium, często będące portami popularnych tytułów znanych z konsol i komputerów, ci drudzy natomiast coraz częściej są skłonni płacić za nie nawet kilkadziesiąt złotych (choć nadal panuje dziwne przekonanie, że ta sama gra w wersji dla iOS powinna być tańsza od np. edycji konsolowej). W takiej sytuacji Apple Arcade, które według wielu osób miało „naprawić” rynek gier mobilnych, stanowi w rzeczywistości krok wstecz, gdyż ponownie obniża w oczach przeciętnego klienta wartość gier. Niska cena abonamentu tej usługi automatycznie staje się bowiem nowym punktem odniesienia, do którego porównywane będą wszystkie gry premium publikowane w App Store, co automatycznie stawia je na z góry przegranej pozycji.

Już teraz większość osób zachwalających Apple Arcade zwraca uwagę na to, iż miesięczny abonament kosztuje tyle samo lub mniej co pojedyncza gra premium z App Store. I owszem – trudno nie zgodzić się z tym, że jeśli interesuje nas tylko stosunek ceny do ilości, Apple Arcade jest obecnie bezkonkurencyjne (przynajmniej jeśli chodzi o platformy Apple). Dla wielu osób będzie to wystarczający powód, by kompletnie zrezygnować z kupowania gier na urządzenia mobilne, bo w końcu po co wydawać na nie pieniądze, skoro za niewielką opłatę mamy dostęp do stale rosnącego katalogu tytułów premium, bez reklam i mikropłatności. Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka miesięcy okazało się, że spora część osób regularnie opłacających abonament Apple Arcade przestała w ogóle zaglądać do App Store i nawet nie myśli o tym, by jeszcze kiedyś wydać pieniądze na zakup pojedynczych gier. Nie byłoby to zresztą nowe zjawisko - w ten sam sposób wielu użytkowników Spotify i Apple Music przestało kupować muzykę w iTunes, a użytkownicy Netfliksa odpuścili sobie kupowanie i wypożyczanie filmów.

Okazuje się więc, że na pojawieniu się Apple Arcade tak naprawdę najwięcej mogą stracić deweloperzy publikujący w App Store gry typu premium. Podczas gdy do niedawna musieli oni konkurować jedynie z „darmowymi” grami typu freemium, przyciągając do siebie klientów brakiem reklam i mikropłatności, teraz muszą dodatkowo rywalizować z nową usługą Apple, oferującą te same zalety za znacznie mniejsze pieniądze. Tymczasem twórcy gier typu freemium prawdopodobnie w ogóle nie odczują pojawienia się Apple Arcade. Ich produkcje projektowane są bowiem w taki sposób, by zarabiać na bardzo specyficznej grupie odbiorców (tzw. wielorybach), lubiących wydawać duże sumy pieniędzy na mikropłatności. Szanse na to, iż Apple Arcade odbierze im klientów, są więc naprawdę znikome, gdyż usługa ta skierowana jest do zupełnie innego grona użytkowników.

Tylko dla wybrańców

Powyższe kwestie nie stanowiłyby tak dużego problemu, gdyby możliwość publikowania gier w Apple Arcade była tak otwarta i dostępna jak w przypadku App Store. Wtedy też każdy deweloper mógłby po prostu zadecydować, czy chce udostępnić swoje gry w abonamentowej usłudze, czy też woli sprzedawać je w sklepie. Niestety, w tej chwili sytuacja prezentuje się wręcz odwrotnie - Apple bardzo restrykcyjnie dobiera tytuły, które pojawią się w katalogu Apple Arcade, dopuszczając do współpracy jedynie wąskie grono wybranych przez siebie deweloperów. Na pierwszy rzut oka takie podejście może wydawać się bardzo korzystne dla użytkowników, gdyż ścisła selekcja gwarantuje, że gry oferowane w ramach miesięcznego abonamentu będą trzymały pewien poziom. Problem polega jednak na tym, iż Apple ma dość specyficzną wizję swojej usługi, a wybierając publikowane w niej gry, kieruje się nie tylko ich jakością i grywalnością, ale też tym, jak pasują one do budowanego przez firmę wizerunku.

Apple zależy na tym, by wszystkie gry w Apple Arcade stanowiły bezpieczną rozrywkę dla całej rodziny, w tym dla najmłodszych użytkowników. Nie mogą one więc być przesadnie brutalne, mroczne czy wulgarne, ani poruszać trudnych, niewygodnych tematów. Ma być miło, przyjemnie i bezpiecznie. Koniec kropka. Deweloperzy tworzący gry premium nie wpisujące się w taką stylistykę nie mogą zatem nawet marzyć o ścisłej współpracy z Apple i publikowaniu swoich produkcji w Apple Arcade. Mamy tu więc do czynienia z bardzo niebezpiecznym i niezbyt uczciwym układem, w którym o tym, czy dana gra będzie mogła liczyć na uprzywilejowaną pozycję, decydują nie jakość wykonania i grywalność, lecz tematyka. Tymczasem trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wiele spośród najlepszych gier premium, jakie pojawiły się w App Store w ostatnich latach, to właśnie produkcje, które chociaż świetnie nadawałyby się do Apple Arcade i spełniałyby większość podstawowych wymogów tej usługi, nie miałyby szans na pojawienie się w jej katalogu właśnie ze względu na poruszane w nich tematy. Idealnym przykładem jest gra „This War of Mine” polskiego studia 11 bit, w której wcielamy się w cywili próbujących przetrwać w zniszczonym wojną mieście. Tytuł ten zyskał ogromne uznanie wśród graczy i krytyków głównie przez to, iż doskonale pokazuje prawdziwy koszmar wojny i to, do czego są w stanie posunąć się zwykli ludzie, by przeżyć. Dokładnie z tych samych powodów nie zostałby on nigdy dopuszczony do publikacji w nowej usłudze Apple.

Gra „This War of Mine” osiągnęła w App Store bardzo dobre wyniki, mimo wysokiej jak na standardy tego sklepu ceny 69,99 zł. Jeśli jednak miałaby ona zadebiutować tam dzisiaj, większość osób patrzyłaby na nią głównie przez pryzmat tego, iż za mniej niż połowę tej kwoty mogą mieć miesięczny dostęp do kilkudziesięciu tytułów premium (i to na sześciu powiązanych ze sobą kontach w pakiecie rodzinnym!). Czy udałoby jej się wtedy osiągnąć tak duży sukces? Być może tak, bo to naprawdę dobra gra, lecz z pewnością byłoby to dla niej znacznie trudniejsze. Mogłoby się też jednak okazać, że jej twórcy, mając w perspektywie konkurowanie nie tylko z „darmowymi” grami freemium, ale i nową tanią usługą Apple, zdecydowaliby się w ogóle odpuścić sobie publikowanie jej w App Store (należy pamiętać, że przeniesienie gry z PC czy konsoli na platformy mobilne wymaga odpowiednich nakładów czasu, pracy i pieniędzy). W takiej sytuacji może już niedługo znaleźć się wiele firm tworzących gry premium dla systemu iOS. Będą one musiały wybrać, czy zechcą „ugrzecznić” swoje gry, by przypodobać się Apple i zyskać szansę na dołączenie do Apple Arcade, zachować własny styl, publikując grę premium w coraz mniej przyjaznym dla tego typu produkcji sklepie App Store, przerzucić się na model dystrybucji freemium czy też kompletnie zrezygnować z tworzenia gier na iPhone'y i iPady. Każda z tych opcji wiąże się z mniejszymi lub większymi kompromisami i żadna nie jest specjalnie korzystna ani dla deweloperów, ani dla graczy.

Czas to pieniądz

Skoro już mowa o korzyściach dla deweloperów, warto też zauważyć, że nadal nie wiemy, jak właściwie wynagradzani są Ci, którzy podjęli bliższą współpracę z Apple i opublikowali swoje gry w Apple Arcade. Obecnie wszystko wskazuje na to, iż warunki są ustalane indywidualnie i zależą m.in. od tego, czy gra ma być dostępna wyłącznie we wspomnianej usłudze, czy też trafi również na konsole i komputery. Pewne jest, że Apple finansuje powstawanie niektórych gier i wypłaca ich twórcom z góry określone kwoty w zamian za ekskluzywność. Nieoficjalnie mówi się też jednak o tym, iż deweloperzy mają także dostawać regularne wypłaty, których wysokość uzależniona będzie od czasu spędzonego przez graczy z ich produkcjami. Jeśli informacje te okażą się prawdą, taki układ może doprowadzić w przyszłości do powstania w Apple Arcade tych samych problemów, które doprowadziły do obecnej sytuacji w App Store.

W odróżnieniu od podobnej usługi Microsoftu, w której wszystkie gry są równolegle dostępne do kupienia w sklepie, a co jakiś czas część z nich zostaje usunięta z katalogu, by zrobić miejsce dla nowych tytułów, Apple Arcade nie będzie stosowało żadnej rotacji, a liczba dostępnych tam gier ma nieustannie rosnąć. Z czasem może to doprowadzić do sytuacji, w której jej katalog tytułów będzie tak przepełniony, że deweloperzy, by zarobić na publikowanych tam grach jakieś sensowne pieniądze, będą musieli szukać nowych sposobów na walkę o czas i uwagę graczy. Prędzej czy później zacznie mieć to wpływ na sposób projektowania gier mobilnych, dokładnie tak, jak w przeszłości miało to miejsce w przypadku gier freemium, gdzie deweloperzy prześcigali się w wymyślaniu coraz to nowych mechanizmów mających skłonić graczy do wydania pieniędzy na mikropłatności. Różnica polega na tym, że tym razem obiektem ich zainteresowania nie będą nasze pieniądze, lecz nasz czas. To oczywiście jeden z najczarniejszych możliwych scenariuszy, jednak jeśli się on potwierdzi, znajdziemy się w sytuacji, w której gry z Apple Arcade będą mieć niemal dokładnie te same wady, co tytuły freemium, zaś rynek gier premium dla iOS zostanie zepchnięty na margines ze względu na jeszcze trudniejsze warunki niż dotychczas.

Podsumowanie

Nie chcę zniechęcać nikogo do korzystania z Apple Arcade. Wprost przeciwnie – uważam, że jeśli komuś podoba się przynajmniej kilka gier z katalogu tej usługi, oferta jest świetna i warto ją przynajmniej wypróbować. Należy jednak mieć przy tym na uwadze, że wbrew temu, co sugeruje Apple w swoich materiałach marketingowych, serwis ten nie jest wcale lekarstwem na wszelkie bolączki rynku gier mobilnych. W rzeczywistości nie tylko nie rozwiązuje on praktycznie żadnych problemów, ale wręcz stwarza nowe, pogarszając tylko sytuację deweloperów tworzących gry premium dla iOS. Jeśli więc chcemy, by na tę platformę trafiało coraz więcej dobrych gier „konsolowej” jakości, warto pokazać ich twórcom, że jesteśmy nimi zainteresowani i od czasu do czasu zdecydować się na zakup jednego z takich tytułów.

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 8/2019

Pobierz MyApple Magazyn nr 8/2019