1 kwietnia 2017 roku na łamach serwisu MyApple pojawiła się informacja o planowanej reedycji pierwszego modelu iPhone'a. Wiadomość ta była oczywiście primaaprilisowym żartem, jednak dała ona początek kilku ciekawym dyskusjom dotyczącym tego, jak taki nowy-stary iPhone mógłby w rzeczywistości wyglądać. Na jakim systemie operacyjnym by działał? Ile by kosztował? Jakie miałby parametry? I najważniejsze: czy ktoś w ogóle chciałby kupić taki telefon?

Przyznam szczerze, że gdy wspomniany tekst ujrzał światło dzienne, nawet przez chwilę nie traktowałem poważnie pomysłu odświeżania pierwszego iPhone'a. Sama idea wydawała mi się irracjonalna, bo wszak Apple jest firmą starającą się iść ciągle do przodu (ślimaczym tempem, ale jednak), konsekwentnie i bez mrugnięcia okiem zastępując stare rozwiązania nowymi (czy nam się to podoba, czy nie, tak jak w przypadku złącza słuchawkowego, przycisku Home i Touch ID). Sentymentalne patrzenie w przeszłość i wskrzeszanie starych produktów po prostu nie pasuje do jej obecnego wizerunku i charakteru. Niemniej jednak od jakiegoś czasu coraz częściej myślę o tym, że gdyby Apple rzeczywiście zdecydowało się odświeżyć któryś ze swoich starszych modeli (niekoniecznie pierwszego iPhone'a, ale np. 3GS lub 4S), prawdopodobnie nabyłbym go zaraz po premierze. O dziwo myśl tę w mojej głowie zaszczepiło… Nintendo.

Nawet jeśli ktoś nie śledzi rynku konsol do gier, zapewne obiła mu się o uszy seria Nintendo Classic Mini, w której skład wchodzą dwie reedycje klasycznych konsol tej firmy z lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Wypuszczone na rynek w 2016 i 2017 roku zrobiły wokół siebie ogromne zamieszanie, znikając z półek sklepowych w zawrotnym tempie. Firmie Nintendo udało się bowiem uchwycić odrobinę nostalgicznej magii konsol z tamtych lat i zamknąć ją w formie gadżetów przystosowanych do potrzeb współczesnych odbiorców. Każda z nich daje więc użytkownikowi tę najprzyjemniejszą część obcowania z konsolą retro (granie w klasyczne gry za pomocą sprzętu przypominającego oryginał z tamtych lat), jednocześnie eliminując wszelkie niedogodności, które wiązałyby się z korzystaniem z ich oryginalnych wersji (problemy z dostępnością samej konsoli, gier i akcesoriów, problemy z podłączeniem do współczesnych telewizorów, brak opcji zapisania gry w każdym momencie etc.). Niedługo po tym, jak pierwszy raz zobaczyłem miniaturkę NES-a, przypomniał mi się primaaprilisowy żart dotyczący reedycji pierwszego iPhone'a. Tym razem jednak pomysł ten nie wydawał mi się już taki głupi.

Wpis o powrocie na rynek pierwszego iPhone'a sprawdził się tak dobrze jako żart primaaprilisowy, gdyż większość osób, czytając go, od razu wyobrażała sobie te stada „owiec", „hipsterów" i „cebulaków", które od razu pobiegłyby kupić przestarzały telefon tylko dlatego, że to iPhone. Łatwo przez to kompletnie przeoczyć fakt, że gdyby Apple zrobiło z pierwszym iPhone'em to, co Nintendo ze swoimi klasycznymi konsolami, taki model mógłby się okazać idealną propozycją dla wielu osób. Wbrew powszechnie panującej opinii nie wszyscy klienci Apple bezmyślnie rzucają się na każdy nowy produkt, który wypuści ta firma. Przeciwnie - wielu z nich zdecydowało się nie kupować nowszych modeli iPhone'ów, gdyż nie podoba im się kierunek, w którym się one rozwijają.

Sam zaliczam się do grona osób, które preferują starsze iPhone'y nie ze względu na nostalgię czy sentyment, lecz po prostu dlatego, że w obecnej ofercie Apple nie mogę znaleźć modelu, który by mi się podobał. Nie lubię dużych smartfonów, Face ID do mnie nie przemawia i chociaż w pełni rozumiem, dlaczego Apple zrezygnowało ze złącza słuchawkowego, to jednak mimo wszystko wolałbym je mieć w swoim telefonie. Największy problem stanowi jednak dla mnie to, że choć każda kolejna wersja iPhone'a może pochwalić się lepszymi parametrami od swojej poprzedniczki - wydajniejszym procesorem, lepszym aparatem itd. itp. - moje potrzeby nie ewoluują wraz z nimi. Jeśli chodzi o smartfony, nie jestem „power userem". Używam ich niemal wyłącznie do dzwonienia, odbierania i wysyłania wiadomości, słuchania muzyki i audiobooków oraz przeglądania newsów za pomocą czytnika RSS. Żadna z tych czynności nie potrzebuje najnowszego super wydajnego procesora, które Apple tak zachwala podczas prezentacji każdego kolejnego modelu. Czułbym się więc po prostu głupio, kupując smartfon, którego jedyną zaletą (przynajmniej z mojego punktu widzenia) są mocniejsze parametry, a następnie wykorzystując go do zadań, z którymi poradziłby sobie stareńki 4S. Ktoś powie „Jak nie pasują Ci nowe iPhone'y, kup smartfon z Androidem". Dziękuję, nie skorzystam. Lubię iOS i to, jak smartfony z tym systemem integrują się z innymi urządzeniami i oprogramowaniem, z którego korzystam. Póki mam możliwość, nie zamierzam z tego rezygnować.

Na chwilę obecną jedynym wciąż powszechnie dostępnym na rynku modelem pasującym do moich wymagań jest więc iPhone SE. Wprawdzie od dawna nie da się go już kupić bezpośrednio od Apple, jednak nadal można go bez większego problemu dostać w sklepach. Niestety, taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie, a jak na razie nic nie wskazuje na to, by Apple miało w planach kolejną wersję tego modelu. Wprawdzie plotki na jej temat krążą po sieci już od przynajmniej dwóch lat, jednak jak dotąd nie znalazły żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Projekt iPhone'a SE 2 jest bowiem sprawą bardzo problematyczną. Apple nie może pozwolić sobie, by smartfon ten zbyt mocno odstawał od pozostałych nowych modeli, bo wyglądałoby to jak przyznanie się do tego, że niektóre z wprowadzonych w nich zmian nie były dobrym pomysłem. Oznacza to, że Apple musiałoby m.in. wyprodukować mniejszy ekran bezramkowy z zaokrąglonymi brzegami, wymyślić sposób na zmniejszenie „notcha" (bo wcięcie takich samych rozmiarów na znacznie mniejszym ekranie wyglądałoby tragicznie) i upchnąć z tyłu wystający podwójny aparat. Jednocześnie mimo iż zaprojektowanie i wyprodukowanie takiego modelu wymagałoby ogromnych dodatkowych nakładów pracy i pieniędzy, większość klientów oczekiwałaby, że będzie on tańszy od pozostałych wariantów… bo przecież jest mniejszy. Jakby tego było mało, nawet jeśli Apple zrobiłoby to wszystko, sporo spośród osób czekających na nowego SE (w tym piszący te słowa, bo jako klient wierny firmie od lat czuję, że mam prawo wybrzydzać) i tak narzekałoby na zmiany w stosunku do poprzedniego modelu - brak złącza słuchawkowego, Touch ID itd. itp.

iPhone Classic, bo taką mało kreatywną nazwę nadałem swojej wymyślonej reedycji pierwszego iPhone'a (choć równie dobrze mogłaby to być reedycja 3GS, 4 lub mieszanka łącząca cechy wszystkich modeli z „epoki Jobsa"), nie stwarzałby jednak tych samych problemów. Apple mogłoby sobie pozwolić, by odstawał od reszty parametrami i wykorzystywał porzucone rozwiązania, bo w końcu nie wynikałoby to z ograniczeń, lecz z potrzeby zachowania klasycznego stylu. Byłby to więc elegancki sposób na zapewnienie fanom starszych modeli (i osobom z mniejszymi wymaganiami) tego, czego chcą, przy jednoczesnym zminimalizowaniu ryzyka, że taki smartfon „skanibalizuje" sprzedaż flagowych modeli. Jeśli Apple rzeczywiście udałoby się zawrzeć w takim urządzeniu wszystkie cechy, dzięki którym stare iPhone'y są nadal wspominane przez fanów ze sporym sentymentem (prostota obsługi, intuicyjność, płynność działania, wygląd i wymiary), i wprowadzić niewielkie poprawki dostosowujące je do współczesnych standardów (obsługa LTE, dodatkowe zabezpieczenia, lepszy ekran, złącze lightning zamiast 30-pin), mogłoby się nawet okazać, że taki model byłby w stanie osiągnąć to, czego nie udało się iPhone'om 5C i XR - stać się przystępnym punktem wejścia w „ekosystem" Apple. Biorąc pod uwagę, że firma ta coraz mocniej skupia się na usługach sprzedawanych użytkownikom jej smartfonów, taki ruch byłby jej jak najbardziej na rękę.

Oczywiście mam świadomość tego, jak nikłe są szanse na to, że kiedyś rzeczywiście doczekamy się prawdziwej reedycji któregokolwiek ze starszych modeli iPhone'a. Wiem dobrze, że Apple to nie Nintendo, iPhone'y to nie konsole, a grupa malkontentów jęczących, że „kiedyś było lepiej", to nie wystarczający powód do wprowadzania na rynek takiego produktu. Niemniej jednak gdzieś tam we mnie tli się iskierka nadziei, że kiedyś jeszcze przyjdzie mi kupić od Apple niewielki, prosty telefon, który zachwyci mnie komfortem użytkowania, a nie cyferkami w specyfikacji technicznej. Nawet jeśli nie będzie to oficjalna reedycja pierwszego iPhone'a, to przynajmniej będzie to jego pierwszy od wielu lat prawdziwy duchowy spadkobierca.

Artykuł ukazał się pierwotnie w MyApple Magazynie nr 6/2019

Pobierz MyApple Magazyn nr 6/2019